Hermionę
obudziły pierwsze promienie słońca padające na jej twarz, więc obudziła się z
niezadowoleniem, a jej piękne okolone wachlarzem czarnych i gęstych rzęs oczy
ukazały się światu. Wpatrywała się w sufit, rozmyślając nad swoim snem.
Nadal miała przed oczami sceny ze swojego snu: spacer nad brzegiem oceanu z
mężczyzną, którego twarzy nie mogła sobie przypomnieć. Pamiętała jedynie
cudowny uśmiech, jakim ją obdarzał – miły, zawadiacki, ciepły, i dotyk dłoni,
która, mimo że była zimna, dostarczała jej wiele ciepła. Poczuła ucisk w
podbrzuszu, pokręciła głową, by odgonić te myśli. Musi być skupiona, dzisiaj
odbędą się pierwsze zajęcia w nowym roku szkolnym.
Hermiona
usiadła na łóżku, przeciągnęła się, mrucząc jak kot, po czym zabrała swoje
rzeczy i poszła do łazienki. Odkręciła kurek z ciepłą wodą, zdjęła z siebie
ubranie i weszła pod wodny strumień.
–
Ach, mam już szesnaście lat, mogłabym w końcu znaleźć kogoś, z kim mogłabym
chodzić na spacery po plaży – szepnęła do siebie, namydlając całe ciało. Gładka
skóra była miła w dotyku.
Gdy
skończyła, podeszła do lustra i przyjrzała się swojemu odbiciu. Brązowe kręcone
włosy spadywały jej na ramiona, zasłaniając piersi. Malinowe usta były lekko
rozchylone, a brązowe oczy taksowały całe ciało dziewczyny. Przygryzła wargę.
Wzięła głęboki oddech i odwróciła wzrok od swej nagości. Nie powinnam myśleć o takich rzeczach, tak nie można, pomyślała.
Ubrała się w szkolne szaty i zeszła na śniadanie.
W
Wielkiej Sali panował wielki harmider. Wszyscy rozmawiali, śmiali się, dzielili
wrażeniami z wakacji. Zaobserwowała w oddali Rona i Harry’ego, dwóch
najlepszych przyjaciół, którzy jej machali.
Uśmiechnęła się szeroko i podeszła do nich wdzięcznym krokiem. Usiadła
naprzeciwko chłopaków. Nałożyła na talerz trzy tosty francuskie na maśle z
syropem klonowym i wzięła dużego gryza. Już sięgała po sok dyniowy, by popić
śniadanie, ale Ron postawił przed nią kubek z jakimś napojem. Spojrzała na
niego zaskoczona.
–
Co to jest? – zapytała.
–
Sok truskawkowo-pomarańczowy. – Ron się uśmiechnął. – Zamówiłem wczoraj u
skrzatów specjalnie dla ciebie.
Hermiona
zmarszczyła brwi i przyjrzała się cieczy. Kątem oka dostrzegła, że Harry z
poważną miną przygląda się przyjacielowi. Nie zważając na to, wzięła kubek do
ręki i przystawiła go do ust. Ron patrzył na nią oczekująco, co trochę ją
zdziwiło. Przymknęła powieki i wzięła duży łyk soku.
–
Ha, ha, ha, ha! – usłyszała głośny śmiech dochodzący od wejścia do Wielkiej
Sali. Odwróciła się natychmiast w tamtą stronę – Draco Malfoy wszedł do
pomieszczenia w blasku promieni słonecznych padających zza jego pleców, a obok niego znajdowała się reszta Ślizgonów. Chłopak
uśmiechał się zadziornie. Hermiona przełknęła w końcu sok i nagle uderzyło w
nią gorąco, serce przyspieszyło i nie mogła oderwać wzroku od Dracona. Chciała
wstać i pobiec do niego, chciała poczuć jego ciepło, chciała zasmakować jego
ust. Jednak się powstrzymała. Dłonie miała spocone, całe ciało było
podekscytowane i podniecone widokiem młodego Ślizgona. Malfoy spojrzał w jej
stronę, a ona już wiedziała, czyj był ten uśmiech ze snu.
Tymczasem
Ron i Harry patrzyli na Hermionę z szeroko otwartymi oczami i nie mogli
uwierzyć w to, co właśnie się stało.